Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

23.3.16

#1 Świat nie wygląda tak, jak powinien

To już drugie Ćwierćwiecze Poskromienia.
Z tej okazji na arenie walczyć będzie nie dwudziestu czterech, a czterdziestu ośmiu trybutów - po czterech z każdego dystryktu.

... I NIECH LOS ZAWSZE WAM SPRZYJA!

Panem et Circenses!

***


  Z lustra patrzy na mnie szesnastolatek o ciemnych, kręconych włosach i typowych dla wszystkich zamieszkujących Złożysko szarych oczach, które na ogół żywo błyszczały, teraz - jakby lekko przygasły, jakby ktoś wyłączył w nich światło.
  Odsuwam się z rezygnacją od mojego odbicia - Haymitch Abernathy. Ten sam Haymitch, który mieszka w dystrykcie Dwunastym i właśnie dziś idzie na dożynki - na pewną śmierć. Patrzę z bólem na swój obdrapany garnitur spoczywający na moich ramionach i ruszam w kierunku drzwi, ciągnąc za sobą nogi.
  Gdy wychodzę z mojego domu, malutkiej, walącej się chałupki, prostuję się i unoszę nieznacznie kąciki ust w drwiącym uśmiechu. To też ja, chociaż w środku przytłacza mnie wszystko, co się dzieje, działo i dziać będzie. Skomplikowane sprawy z życia i śmierci wzięte, a do tego przykra rzeczywistość, dająca się mi we znaki - zresztą nie tylko mi, a całemu dystryktowi, całemu Panem.  To jest życie - przypominam sobie ponownie i silę się na zachowanie spokoju. Jestem głuchy na to, co się dzieje wokół mnie - słyszę jedynie chrzęst kamyków pod moimi stopami, a reszta dźwięków przypomina mi raczej sen. Bo to jest sen, prawda? Moje czwarte dożynki, pięćdziesiąte Igrzyska, życie w Złożysku, rozmowy osób idących obok mnie. To jest koszmar. Koszmar na jawie. Idę dalej, targany zmiennymi uczuciami, głównie złością. Złością na świat, złością na Kapitol, złością na moją rodzinę, złością na siebie samego. Bo mam prawo być zły, kiedy wokół mnie dzieje się krzywda.
  Zaciskam pięści i popędzam się do szybszego marszu. Nie możesz być uczuciowy. Będę. Nie możesz się użalać. Będę. Będę. Będę. Będę, bo mogę i chcę, bo jestem człowiekiem. Ale jeśli Cię wylosują, będziesz musiał się wyzbyć człowieczeństwa. Żeby zabić. Te myśli wpełzają i wypełzają cały czas do mojego umysłu, a ja przygryzam wargę i unoszę nieco wzrok. Pałac Sprawiedliwości. Miejsce niesprawiedliwości.
  Widzę, jak plac powoli się zapełnia dziećmi, młodzieżą i dorosłymi, patrzącymi bezradnie na to, jak ich dzieci, dzieci ich przyjaciół - po prostu dzieci, idą na rzeź. Każdy stara się przybrać radosną minę - Kapitol każe traktować nam dożynki jako święto. Święto czego? Święto śmierci.
  Na oko przybyli już wszyscy - cała, aczkolwiek bardzo skromna populacja dystryktu Dwunastego, która była w stanie stawić się na losowanie. Dalej nie wróciła do normy po Mrocznych Dniach, co jest - według mnie - sprawką władz. Władz, które i tak skazują co roku grupę nastolatków na śmierć, a jednego na wieczne obłąkanie lub nałogi.
  - Witam, witam mój kochany dystrykt podczas naszych pięćdziesiątych dożynek! - świergocze ze sceny postać o różowawej skórze i niebieskich włosach oraz jaskrawo błękitnych ubraniach. Joecelyn. Na jej widok ledwie powstrzymuję wymioty i zastanawiam się, dlaczego kapitolińskie ufoludki - bo inaczej ich nazwać nie można - wytrzymują w takich stylizacjach. Bo mają taki kaprys?
  Gdzieś z boku siedzi nasza jedyna zwyciężczyni - Ulysses Faller. Ma nieobecne spojrzenie i wyniszczoną nałogami i przeżyciami trzydziestoletnią twarz o całkiem ładnych rysach i okalających ją ciemnych, prostych włosach w artystycznym - choć raczej nie zamierzonym - nieładzie.
  - Więc, panie przodem! - komunikuje nam z tym swoim niedorzecznym kapitolińskim akcentem opiekunka naszego dystryktu. Podchodzi tanecznym krokiem do jednej z czterech pul, z których wylosuje nazwiska tegorocznych pechowców. Sięga ręką głęboko w stertę papierków, wyciąga jeden i podchodzi do mównicy. Przygładza karteczkę i mówi:
  - Maysilee Donner!
  Widzę, jak z tłumu wyłania się urocza blondynka o niebieskich oczach, zapewne pochodzi z kupieckiej rodziny. Wygląda na moją rówieśniczkę, ale nie widzę w niej żadnej radości z życia; ta zapewne została jej odebrana przed chwilą. Wkracza wyprostowana na scenę, ale jej piękne oczy wyglądają na przygaszone. Mam w tej chwili niezdrową chęć zaśmiania się, a w tym czasie Joecelyn podchodzi do kolejnej puli, po czym czyta:
  - Emily Hoocksgate!
  Na scenę wchodzi drobnymi kroczkami drobniutka dwunastolatka o urodzie typowej dla mieszkańców Złożyska. Jest wyraźnie przygnębiona, widać, że nie ma szans na przeżycie.
  - Teraz kolej na naszych dzielnych mężczyzn! - zapowiada roześmiana Joe i chwyta kolejny papierek z nazwiskiem.
  - Parker Hoocksgate!
Słyszę za sobą stłumiony jęk matki rodzeństwa - bo nie poddaję wątpliwości tego, że są oni ze sobą spokrewnieni. Z grupy chłopców wysuwa się drobny czternastolatek wyglądający identycznie jak jego siostra - wygląda na smutnego, ale unosi dumnie podbródek i wkracza na swoje miejsce obok wylosowanych dziewcząt i przytula swoją siostrzyczkę, która zaczęła płakać.
  - Teraz ujawnimy naszego ostatniego odważnego, który wkroczy na arenę!
Moje serce zaczyna bić szybciej. Jestem blisko tego, żeby przeżyć kolejny rok. W napięciu obserwuję karteczkę wyciągniętą z puli, przygładzaną przed mównicą.
  - Haymitch Abernathy!
W tym momencie me serce odmawia współpracy.

C.D.N.

Właściwie to nie wiem, co mnie pokusiło o napisanie f-f którego głównym bohaterem będzie Haymitch. Zabijcie mnie za to, nie wiem, nie umiem pisać męskimi bohaterami, ratunku. Mam tylko nadzieję, że nie rozwaliłam wszystkiego całkiem fajnie się wam czytało.

Komentujcie, to bardzo motywuje! :)

Ola pozdrawia <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz