Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

21.5.16

500 wyświetleń!

Kochani, dziękuję wam bardzo, że udało się nam "nabić" już 500 wyświetleń! Nawet nie wiecie, jaką przyjemność mi to sprawiło. Miło jest wiedzieć, że coś, co robicie, jest nawet przelotnie dostrzegane przez kogoś innego. Ta świadomość bardzo motywuje i myślę, że powinniście trzymać tak dalej :)
Czekam tylko na komentarze, ponieważ ich brak jest w pewnym momencie demotywacją (w przeciwieństwie do wyświetleń). Dobrze wiedzieć, że komuś się podoba lub nie, że są jakieś błędy...

Cóż, jako że późno się robi, powiem do widzenia i zostawię wam mem na pożegnanie.


14.5.16

#2 Czasem zło nigdy się nie kończy

No dobra, proszę, kolejny rozdział.
Czytać i komentować, miśki.

~~~

  Czasem warto sobie pomyśleć nad życiem.
  Chyba że jesteś w takiej sytuacji jak moja.
  Natychmiast przytomnieję i przywdziewam na twarz maskę szarmanckiego młodego delikwenta. Ruszam dziarsko, choć z ściśniętym gardłem w kierunku sceny, z której spoglądają na mnie pozostali trybuci. Do nich również uśmiecham się tak, jakby nic się nie działo, chociaż nie wątpię, iż moje oczy mówią zdecydowanie co innego. Zapewne przekazują obserwatorom złość, mającą swoje odzwierciedlenie w nienaturalnym błysku w oku - tak przynajmniej twierdzi moja matka. Teraz słyszę jej łkanie dobiegające z tłumu rodziców, wiem, że teraz ojciec otula ją ramieniem i stara się ukoić jej ból. Ja idę dalej, starając nie pokazać po sobie, jak się boję. Wskakuję z rozbiegu na scenę i sprężystym krokiem zmierzam ku tej durnej kapitolince, wystrojonej jak stróż w Boże Ciało. Ta klepie mnie po plecach, chociaż ledwo mi sięga do klatki piersiowej. Odpycham tylko jej rękę i staję z pozostałymi trybutami, zerkając na nich kątem oka. Jak przez mgłę słyszę końcowe przemówienie burmistrza naszego dystryktu i zatapiam się w myślach do tego stopnia, że nie zauważam nawet, kiedy Strażnicy Pokoju wprowadzają mnie do Pałacu Sprawiedliwości. Powoli wjeżdżamy skrzypiącą windą na piętro, po czym zostaję wepchnięty do bogato ozdobionego pokoju. Widzę tam puchaty, zielony dywan i kunsztowną kanapę w tym samym kolorze, na którą opadam kiedy tylko ją zauważam. Czuję pod palcami aksamit, który zdaje się pokazywać, że nigdy nie dorównamy bogatym mieszkańcom Kapitolu. Zaciskam palce na miękkim materiale i wpijam paznokcie jak najgłębiej w ciemną zieleń. Puszczam dopiero wtedy, kiedy widzę, że wchodzi do mojego pokoju ojciec wraz z matką. Ona rzuca mi się w ramiona i wyje jak zranione zwierzę, po czym bije mnie swoimi małymi pięściami po piersiach.
  - Jak oni mogli?! Dlaczego?! Dlaczego? - ryczy i płacze mi w ramię, a ojciec przesyła mi mówiące wszystko spojrzenie. Przytulam do siebie moją rodzicielkę i pozwalam, aby po moim policzku spłynęła pojedyncza, zagubiona łza. Nie mogę zrobić nic więcej, bo czyjaś ręka odrywa moją mamę od bezpiecznego ramienia i wyprowadza moich rodziców. Ojciec posyła mi ostatnie spojrzenie, tak pełne miłości, jak tylko mógł. Nigdy się nie pozbierał do końca po stracie swojego pierworodnego syna.
  Po chwili do pokoju wchodzi bezszelestnie Joy. Jej drobna, szczupła sylwetka kontrastuje z ogromem ciemnych, dębowych drzwi. Ona tylko siada obok mnie i przysuwa moją głowę do jej, przy czym łączymy się w namiętnym pocałunku. Dopiero po chwili odrywamy się od siebie.
  - Wygraj to. Zrób to dla mnie. - ściska tylko moją dłoń i wychodzi nie mówiąc słowa więcej. Za to ją kocham.
  Niedługo i ja zostaję wyciągnięty z pokoju przez ubranych na biało mundurowych. Ponownie pokonujemy drogę windą, a przy tylnym wyjściu z budynku spotykam się z resztą trybutów. Na policzkach dwunastolatki widać ślady strumieni łez, które musiała wylać przy pożegnaniu z rodziną. Jej brat przytula ją i pociesza jak może, ale widać, że i on jest na skraju rozpaczy. Jedynie Maysilee wydaje się spokojna, choć nieco smutna. Po jej wzroku domyślam się, że również po mnie widać przygnębienie, w takim razie przywdziewam na twarz maskę odważnego "ziomka". Wtedy dziewczyna zerka na mnie z politowaniem i odwraca się ku otwierającym się drzwiom. Naszym oczom ukazuje się dworzec kolejowy obstawiony ze wszystkich stron kamerami, do których uśmiecham się mętnie i szybko podążam za prowadzącą nas naszą opiekunką.
  - Wsiadać, wsiadać! - szczebiocze radośnie Joecelyn i wskazuje nam wejście do pociągu stojącego na stacji. Jest to supernowoczesny kapitoliński bolid, mogący osiągać prędkość czterystu kilometrów na godzinę, przypominam sobie. Wchodzę do środka, ignorując dziennikarzy proszących mnie o głos, po czym idę przed siebie wąskim korytarzem. Jest biały, a po mojej lewej stronie oszklony. Idę do przodu, aż docieram do czterech par drzwi, ustawionych w równych odstępach od siebie. Przyglądam się im uważniej i dochodzę do tych, na których wisi tabliczka - "Haymitch Abernathy". Nim pcham to, co dzieli mnie od mojego pokoju, zastanawiam się, jakim cudem tak szybko dowiedzieli się, że jestem trybutem. Kręcę tylko głową i pcham drzwi, nie zważając na rozlegający się na korytarzu stukot ogromnych obcasów. Przed sobą widzę nowoczesny, obszerny pokój wyposażony w łóżko małżeńskie, ogromną szafę, stoliczek z krzesłem, mnóstwo szafeczek ukrytych w ścianach - to wszystko jest białe, jedynie ściany w kolorze ciemnej szarości pozwalają odpocząć moim oczom od tego chirurgicznego koloru. Podchodzę do drzwiczek na drugim końcu pokoju i naciskam klamkę, a mym oczom ukazuje się wielka łazienka, wyposażona we wszystko, co tylko można sobie wymarzyć. Przynajmniej przed śmiercią pożyję w luksusie.
  W tym momencie do mojego pokoju wpadła Joecelyn i zaczęła piszczeć niedorzecznie:
  - Co ty sobie myślisz?! Wszyscy chcą dla ciebie dobrze! - dobrze? Oni wysyłają mnie na śmierć, myślę sarkastycznie. - Właśnie ruszamy, za trzy godziny kolacja. Doprowadź się do porządku, natychmiast! - zerka z obrzydzeniem na moje ubranie i przetłuszczone włosy po czym odbiega, pokrzykując cały czas różne komunikaty skierowane do trybutów z mojego dystryktu. Wzdycham tylko i przysuwam się do okna przedziału, za którym zaczyna się przesuwać obraz Złożyska.
  Płakać nie powinienem, ale cóż, wychodzi mi jak wychodzi...

~~~

Udało się skończyć! Hurra, proszę o gratulacje :P